piątek, 31 sierpnia 2018

J. Sterling - The Perfect Game #1 Rozgrywka

J. Sterling - The Perfect Game #1 Rozgrywka

Tytuł:  The Perfect Game. Tom 1. Rozgrywka
Autor: J. Sterling
Liczba stron:  304



On jest rozgrywką, w którą ona jeszcze nie grała.

Kiedy Cassie poznaje w college’u Jacka, postanawia omijać go szerokim łukiem. Gwiazdor drużyny baseballowej uosabia wszystko, czego dziewczyna nie znosi w facetach – jest przystojny, uwodzicielski, pewny siebie, ma wielkie ego i… zabójczo piękne oczy. Sprawy się komplikują, kiedy Jack zaczyna zwracać na Cassie szczególną uwagę. Co tak naprawdę kryje się za jego zainteresowaniem? Czy ma ono jakiś związek z przeszłością dziewczyny? Ile można poświęcić, aby być z ukochaną osobą?


Zapnij pasy! Przejażdżka z the Perfect Game. Rozgrywka sprawi, że serce nieraz zabije ci szybciej. Czasem życie to prawdziwy rollercoaster.



„The Perfect Game #1 Rozgrywka”, to moje pierwsze spotkanie z twórczością J. Sterling. Jako że lubię książki z gatunku New Adult, nie mogłam przejść obojętnie obok tej pozycji, za której możliwość przeczytania, serdecznie dziękuję serwisowi czytampierwszy.pl oraz wydawnictwu SQNW oczekiwaniu na przesyłkę zastanawiałam się, nad tym, czy jak większość młodzieżówek, tytuł mnie wciągnie, czy wręcz przeciwnie, będzie jednym z nielicznych z tego gatunku, do którego szybko się zniechęcę, a jego przeczytanie będzie szło mi jak przysłowiowa krew z nosa. Cóż... Paczkę otrzymałam i na wstępie zakochałam się w naprawdę cudownej okładce, która w rzeczywistości prezentuje się o wiele lepiej niż na zdjęciach. Kolejnym przyjemnym zaskoczeniem było to, że kiedy już zaczęłam czytać, to było mi naprawdę ciężko oderwać się od lektury, mimo tego, że jedna z głównych postaci, momentami doprowadzała mnie do szału, a wraz z kolejnymi stronami, te same emocje, zaczęłam odczuwać względem drugiej. Jak to się więc stało, że przeczytanie całości zajęło mi kilka godzin, kosztem rzucenia wszystkiego na ten czas? O tym niżej ;)
Cała historia zaczyna się w chwili, kiedy inna niż wszystkie dziewczyny, Cassie, zaczyna studia w college'u. Jedną z pierwszych osób, która przykuwa jej uwagę pośród wielu studentów, jest nieco starszy od niej Jack. Przystojny, arogancki, pewny siebie gwiazdor drużyny baseballowej, jest idealnym odzwierciedleniem tych chłopaków, na których Cassie nie chce nigdy zwrócić większej uwagi. Dziewczyna dość szybko pojmuje, że Jack nie jest ideałem, do którego mogłaby wzdychać. Zmieniający panny z prędkością światła, spotykający się z każdą kolejną maksymalnie jeden raz, od samego początku wzbudza w dziewczynie olbrzymią irytację, ale ku jej zaskoczeniu, sprawia tym samym, że dziewczyna zaczyna czuć względem jego osoby większe zainteresowanie, z jakim stara się walczyć. Wbrew swojej niechęci, która z dnia na dzień w niej narastała, Cassie zgadza się na spotkanie z Jackiem, który zwraca na nią coraz częściej uwagę. Nie przypuszczała, że jedno spotkanie będzie niosło za sobą sympatię, jaką zacznie obdarzać chłopaka, jakiego zachowanie coraz łatwiej jej zrozumieć i, która z biegiem czasu zacznie się przeradzać w głębsze uczucie, które nie będzie niosło za sobą tylko i wyłącznie szczęśliwych chwil.


Zwróciłeś kiedyś uwagę na to, jak piękne bywają słowa? 
Jak łatwo jest mówić coś, co się wie, że ktoś chce usłyszeć? 
Jak kilkoma marnymi zdaniami można wpłynąć na czyjeś całe życie? 
Ale kiedy w ślad za nimi nie idą czyny, słowa są zupełnie bezużyteczne. 
To tylko dźwięki i sylaby. Nieznaczące zupełnie nic. ” 


Przyznaję, że w trakcie czytania pierwszych stron, czułam zwyczajne rozbawienie wiążące się z poszczególnymi dialogami postaci, które wydawały się tak płytkie, że aż śmieszne. Nie zraziło mnie to jednak i dałam szansę autorce, by nadrobiła niezbyt zachęcający początek całą fabułą. J. Sterling nie rozczarowała mnie w tej sprawie i mogę śmiało stwierdzić, że dostałam wciągającą historię, od której ciężko było się oderwać.
Bardzo spodobało mi się to, że na zachowanie Jacka, nie miał wpływu beznadziejny charakter, o jaki go początkowo posądzałam, ale życiowa historia, która została przedstawiona w taki sposób, że w moich oczach został w pełni usprawiedliwiony za takie, a nie inne podejście do innych osób, którym wykazywał się przez bardzo długi czas, nie widząc w tym żadnego problemu. Naprawdę polubiłam  postać i nie sądziłam, że w pewnym momencie będzie mi dane poczuć do niej olbrzymią niechęć. Co zabawne, nagle Cassie, której nastawienia nie potrafiłam przecierpieć, okazała się tą postacią, do której moja sympatia zaczęła narastać wraz z kolejnymi wydarzeniami i nagle jej momentami idiotyczne zachowanie, zaczęło spadać na drugi plan, bo o wiele bardziej interesujące było to, jak poradzi sobie z uczuciami, które do siebie dopuściła.
W wielu książkach zastanawia mnie też pewien dość często spotykany aspekt, który niestety, ale znalazł się także w Rozgrywce. Dlaczego dziewczyny, czy też kobiety, po usłyszeniu wyznania miłości, w przeciągu krótkiej chwili potrafią porzucić wszystkie zasady i wskoczyć facetowi do łóżka, za sprawą dwóch jakże pięknych słów „Kocham Cię”? Chciałam wierzyć w to, że Cassie będzie uparta i da sobie czas na to, by przekonać się, że uczucie jest w pełni odwzajemnione, a te słowa, które w końcu padły, nie będą siłą napędową do ściągnięcia w pośpiechu własnych majtek. Cóż... Rozczarowała mnie i nie mogłam zareagować inaczej niż śmiechem i bezradnym kręceniem głową w ubolewaniu nad jej naiwnością. Bo inaczej nie można nazwać tego, jak się zachowała, skoro dość długo potrafiła rozmyślać o tym, jakie życie prowadził Jack, zanim się poznali. Czy naprawdę dwa słowa, które może wypowiedzieć każdy, są wystarczające do tego, by uwierzyć, że ktoś mający swoje nawyki zdołał się dość szybko zmienić? Nie sądzę.
Co do samej książki, autorka pisze w sposób, który przykuwa uwagę. Całość czyta się przyjemnie i szybko. W treści sporo luźnego slangu idealnie dopasowanego do wieku postaci, jak i tego studenckiego życia, które jest jednym z głównych motywów tej historii. Trochę żałowałam tego, że autorka przeszłość bohaterów przedstawiła w szybki, dość mocno zarysowany sposób, przez co ciężko było się wczuć w to, czemu ich nastawienie momentami było takie, a nie inne. O ile z przeszłością Jacka poradziła sobie całkiem dobrze, tak względem przeszłości Cassie, dostałam zbyt wiele ogólników, w których zabrakło mi tego czegoś, co być może usprawiedliwiłoby bardziej zachowanie dziewczyny.
Nie mogę również pominąć tematu zainteresowań obu bohaterów, które nie są tylko zdawkową informacją. Spora część ich codzienności kręci się wokół tego, co kochają robić. Doskonale widać, że autorka chciała pokazać czytelnikom, że w życiu nie ważne są tylko i wyłącznie uczucia do drugiej osoby, ale pomysł na siebie i chęć dążenia do realizacji własnych planów, nawet jeśli ich cena może być olbrzymia i będzie za sobą niosła wiele przeszkód, z którymi trzeba będzie sobie jakoś poradzić.
Podsumowując, „The Perfect Game #1 Rozgrywka”, to całkiem przyjemna książka z gatunku New Adult, przy której można spędzić udane popołudnie, zatracając się w poznawaniu dalszych losów poznanych w niej bohaterów. Nie mogę powiedzieć, że jest to dobra pozycja dla wymagających czytelników, ale jeśli ktoś ma chęć na trochę relaksu z czymś luźniejszym, to powinien sięgnąć po ten tytuł, bo mimo iż nie jest to książka z głębokim przesłaniem, to nie można się przy niej nudzić, a czas jej poświęcony wbrew początkowemu wrażeniu, w moim odczuciu nie był stracony.



Wziąłem głęboki oddech i butem kopnąłem w ziemię. Fani z pewnością głośno krzyczeli, ale ja słyszałem tylko bicie własnego serca i pompującą mi się do krwi adrenalinę. ” 



Za możliwość przeczytania książki, dziękuję 
Wydawnictwu SQN, oraz serwisowi czytampierwszy.pl  




wtorek, 28 sierpnia 2018

Karin Slaughter - Miasto glin

Karin Slaughter - Miasto glin

 

Tytuł:  Miasto glin
Autor: Karin Slaughter
Liczba stron: 512



Atlanta, 1974 rok. Miasto przechodzi przez okres rewolucyjnych zmian obyczajowych. Z jednej strony, po zwycięstwie ruchu na rzecz praw obywatelskich i wzrastającej presji ze strony rządu federalnego w Atlancie coraz więcej do powiedzenia mają dyskryminowani do tej pory czarnoskórzy, a kobiety stają się bardziej niezależne. Z drugiej strony, tradycyjny kult macho wciąż jest niezwykle silny, a jego zwolennicy potrafią posunąć się daleko, żeby bronić swoich dotychczasowych wpływów i przywilejów. Napięcia na tle płciowym i rasowym nie omijają, rzecz jasna, policji. Choć komendantem jest Afroamerykanin, a do służby przyjmuje się coraz więcej kobiet, biali mężczyźni nie chcą łatwo oddać władzy. Tymczasem w mieście grasuje Strzelec – bezwzględny morderca, który zabija patrolujących ulice policjantów strzałem w środek czoła. Miejscowa policja musi schwytać zabójcę, okazuje się jednak, że aby to zrobić, musi najpierw przezwyciężyć wewnętrzne podziały.

Świeżo upieczona policjantka Kate Murphy zastanawia się, czy jej pierwszy dzień w pracy nie będzie zarazem ostatnim. Choć pochodzi z zamożnej rodziny zajmującej wysoką pozycję społeczną, postanawia iść przez życie własną drogą. Odznaka policyjna i służbowy pistolet nie sprawią jednak, że życie tej pięknej młodej dziewczyny stanie się łatwiejsze. W zdominowanym przez kult macho wydziale policji miasta Atlanta nikt nie ma dla nowicjuszy żadnej litości. Maggie Lawson wstąpiła do policji, idąc w ślady brata i wujka. Mimo ich sceptycyzmu chce zrobić wszystko, żeby udowodnić swoją wartość. Kate zostaje partnerką Maggie, ale jako kobiety zostają odsunięte od obejmujących całe miasto poszukiwań mordercy. Ich duma zostaje zraniona i nie są w stanie opanować wściekłości i rozgoryczenia. Postanawiają więc podjąć ryzyko i zaczynają prowadzić niezależne śledztwo, które zaprowadzi je do najmroczniejszych zakątków Atlanty. Młode policjantki muszą stawić czoło nie tylko grasującemu po mieście mordercy, lecz także panującej na komendzie atmosferze rasizmu, homofobii i skrajnej mizoginii.

„Miasto glin”, to pierwsza książka Karin Slaughter, po którą sięgnęłam zachęcona opisem. Nie mam zwyczaju czytać kryminałów, jeśli po nie sięgam to naprawdę rzadko, aczkolwiek po zapoznaniu się z tym tytułem, jestem pewna, że inne książki autorki, również zagoszczą na mojej półce. Kupując tę książkę, tak naprawdę nie wiedziałam czego się spodziewać, bo nie jeden tytuł pokazał, że zawartość nie zawsze odzwierciedla to, co na pierwszy rzut oka wydaje się interesujące. Zostałam jednak pozytywnie zaskoczona, bo ta konkretna powieść wciąga od samego początku i trzyma w napięciu do ostatniej strony.

Historia przedstawia nam losy policjantów jednego z Atlanckich komisariatów. Kate Murphy to świeżo upieczona funkcjonariuszka policji, która rozpoczyna swój pierwszy dzień pracy. Od początku wie, że taka droga zawodowej kariery, jaką obrała, nie będzie należeć do najłatwiejszych. Na każdym kroku, od pierwszych chwil spotyka się z niechęcią, przytykami, rasizmem, oraz zasadą mówiącą, że sprawiedliwość powinno się wymierzać na własną rękę, niekoniecznie w sposoby, które byłaby skłonna zaakceptować. Przydzielona do jednego z funkcjonariuszy, Jimmy'ego Lawsona, którego partner został niedawno zamordowany, wkracza w brutalny świat, w którym musi się odnaleźć. Przerażona seksistowską postawą swoich współpracowników, pierwszego dnia sprzeciwia się Lawsonowi, co doprowadza do tego, że mężczyzna prosi swoją siostrę Maggie, pracującą na tym samym komisariacie o to, by zajęła się Kate. Początkowa relacja obu kobiet nie należy do najłatwiejszych. Bardziej doświadczona funkcjonariuszka, nie szczędzi sobie różnych przytyków, uważając, że jej nowa koleżanka, nie wytrwa w tej pracy tygodnia, ku czemu ma wiele podstaw, jakich lista wydłuża się wraz z biegiem dnia. Żadna z nich nie przypuszczała jednak, że ich pierwszy dzień pracy, będzie skutkował rozpoczęciem wbrew woli przełożonych, własnego śledztwa dotyczącego Strzelca, który pozbywa się kolejnych funkcjonariuszy policji, pozostając nieuchwytnym, sprytnym i gotowym zabić kolejne osoby.


„Miasto glin” udowadnia, że Karin Slaughter jest jedną z najlepszych amerykańskich pisarek… Autorka wciąga czytelnika w zagadkową intrygę. Powieść jest pełna zaskakujących zwrotów akcji i od początku do końca trzyma w napięciu.
– „The Huffington Post”



W tej powieści w pełni rozkwita talent Karin Slaughter, a efekty jej pracy zapierają dech w piersiach. „Miasto glin” jest jedną z książek, które trzeba przeczytać.
– Bookreporter.com



Majstersztyk… O wiele więcej niż zwykły thriller… Zapadające w pamięć postaci kobiece i działający na wyobraźnię opis Atlanty sprawiają, że „Miasto glin” jest jedną z tych książek, które wywarły na mnie ostatnio największe wrażenie.
– Kathryn Stockett, autorka bestsellerowej powieści „Służące”


Pod powyższymi opiniami, zdecydowanie mogę się podpisać. Autorka ma niesamowity styl, który sprawia, że czytanie jest przyjemnością i ciężko oderwać się od kolejnych stron. Stopniowo buduje napięcie, wprowadzając czytelnika w doskonale przedstawiony świat. Opisy Atlanty, poszczególnych miejsc, które idealnie dopełnia zamieszczona na pierwszych stronach mapa miasta, jej mieszkańców i kolejnych okolic nie należą do nużących i pozwalają się przenieść w czasie do lat siedemdziesiąty, pobudzając wyobraźnię do granic możliwości. Protekcjonalne podejście do kobiet, rasizm widoczny na każdym kroku, a nawet wątek dotyczący homofobii, to zaledwie część całości, która opiewa o wiele innych zjawisk z tamtego okresu. Nie można nie wspomnieć o świetnie przedstawionym trybie pracy policji. Trudy, z jakimi zmagała się od pierwszego dnia Kate, początkowo sprawiały, że zastanawiałam się, czemu w ogóle pokusiła się o taką pracę. Praktycznie wyklinałam ją w myślach, prosząc, by doprowadziła się do porządku, bo wydawała się w ogóle nie pasować do tego świata, czym niesamowicie mnie irytowała. Z kolejnymi stronami, zapałałam jednak sympatią do tej postaci, podobnie jak i innych, z którymi zapoznaje nas Karin Slaughter. Każda z nich jest naprawdę charyzmatyczna. Każda to swego rodzaju indywiduum. Brnąc przez kolejne strony, poznajemy ich myśli, nastawienie do codzienności, z jaką się spotykają, do bliskich osób, oraz współpracowników, którzy nie należą do idealnych. Pobocznym postaciom również nie można zarzucić braku charakteru. Widać, że autorka dokładnie przemyślała wszystko to, co chciała przedstawić czytelnikom. Rozpoczynając tę historię, wprowadza sporą dawkę napięcia, które wzrasta wraz z przeczytaniem kolejnych stron, a zauważyć trzeba, że książka nie należy, do najkrótszych i jest to kilka długich godzin czytania, które tak naprawdę mijają w mgnieniu oka. Naprawdę spodobało mi się to, jak została przedstawiona postać Kate, która z nieporadnej policjantki stała się taką, która potrafiła poradzić sobie z najgorszymi sytuacjami, mającymi związek ze sprawą Strzelca. Podsumowując, każdy, kto ma ochotę na dłuższą, ale przyjemną lekturę, zatracając się w klimatach lat siedemdziesiątych, kręcących się wokół kryminalnych spraw, powinien sięgnąć po „Miasto glin” i osobiście przekonać się, że autorka ma ogromny talent, obok którego nie sposób przejść obojętnie.





Ludzie ogólnie są źli, ale zdarza im się zrobić coś dobrego. ” 

poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Nicholas Sparks - Na zakręcie

Nicholas Sparks - Na zakręcie

Tytuł:  Na zakręcie
Autor: Nicholas Sparks
Liczba stron: 399

Miles Ryan, zastępca szeryfa W New Bern, dawnej stolicy Karoliny Północnej, samotnie wychowuje dziewięcioletniego Jonaha, Życiową obsesją Milesa jest schwytanie człowieka, który przed dwoma laty potrącił samochodem jego żonę i uciekł z miejsca wypadku. Od śmierci Missy dręczą go wspomnienia; pochłonięty pracą i synem nie odczuwa potrzeby zbliżenia się do innej kobiety. Romans z Sarą Andrews, atrakcyjną nauczycielką Jonaha, która po nieudanym małżeństwie próbuje odbudować swoje życie, może być jego ostatnią szansą na stworzenie szczęśliwej rodziny. Tymczasem nad ich związkiem zbierają się czarne chmury...


Chyba większość z Was, zgodzi się ze mną, że Nicholas Spark to pisarz genialny, który potrafi w niesamowity sposób przedstawić czytelnikowi historię na długo zapadającą w pamięć. Jak każdy pisarz ma swoje lepsze pozycje, ale i słabsze, aczkolwiek nie jedna z jego książek doczekała się ekranizacji, co chyba samo w sobie świadczy o tym, że z twórczością autora warto się zapoznać. Sparks ma niesamowity talent do tego, by połączyć dramat z romansem, przekazując przy tym olbrzymią ilość wartości i sprawiając, że czytelnik ma spory problem z oderwaniem się od lektury i wówczas pada tak doskonale znane większości z nas „jeszcze jedna strona”. Dzisiejsza recenzja jak widzicie, dotyczy książki „Na zakręcie”. Szczerze nie wiem, która to już z kolei książka autora, po którą sięgnęłam, ale pewne jest to, że te, z którymi nie miałam się okazji jeszcze zapoznać, prędzej czy później trafią w moje ręce.

„Na zakręcie” to historia Sary i Milesa, którzy mają spory bagaż życiowych doświadczeń. Zamieszkują oni małe miasteczko w Karolinie Północnej, New Bern. Ona jest rozwódką, niemogącą mieć dzieci i mającą swoje sekrety, która swoje już przeżyła i przeniosła się do New Bern z zamiarem rozpoczęcia nowego rozdziału w swoim życiu. On jest zastępcą miejscowego szeryfa, który nie potrafi sobie poradzić ze śmiercią ukochanej żony, która była jego licealną miłością i która zginęła w wypadku, pozostawiając po sobie cudownego syna, jakiego obecnie Miles musi wychowywać samotnie. Drogi Milesa i Sary krzyżują się, gdy kobieta zostaje nauczycielką Jonaha. Jak to bywa w takich historiach, początkowo układa im się naprawdę dobrze, jednak nie zdają sobie sprawy z tego, że ich losy skrzyżowały się o wiele wcześniej, a oni będą musieli się zmierzyć z tajemnicami przeszłości, które wystawią ich uczucie na wielką próbę.

Książka jest z tych, które potrafią wciągnąć od samego początku. Czyta się ją z przyjemnością, lekko i szybko. Zapewne dlatego, że Nicholas Sparks potrafi pisać o uczuciach, miłości, rozterkach i życiowych problemach, sprawiając przy tym, że czytając kolejne historie bohaterów, jakich stworzył, człowiek zaczyna doszukiwać się poszczególnych zachowań w samym sobie i w pewnym momencie stwierdza, że jednak jest coś, co można by w sobie zmienić. „Na zakręcie” jest jedną z takich pozycji, bo budzi wiele istotnych pytań, dotyczących wybaczania, życia w poczuciu winy, czy nawet tego, czym tak naprawdę jest miłość, jednocześnie udzielając odpowiedzi, które można zaakceptować, bądź nie. Każdy jednak przyzna, że są momenty, w których znajdujemy się w punkcie pomiędzy wyrzutami sumienia a wybaczeniem. Ta historia idealnie przedstawia to, jak w takich momentach zachowują się ludzie i jak wielki mętlik powstaje w ich głowie, gdy nad tym, co dobre zawisają ciemne chmury i jak ciężko jest dokonywać właściwych wyborów, gdy nie chodzi o nas samych, ale przede wszystkim bliskie osoby, względem których chcemy być dobrymi ludźmi. Podsumowując, „Na zakręcie” to świetna książka, z którą warto się zapoznać, bo bardzo dobrze obrazuje to, jak na co dzień trzeba się zmagać z wieloma przeciwnościami losu, które lubią stawać na drodze, w najmniej odpowiednich do tego momentach.



Istnieje droga, na którą wstępuje ktoś, zdążający ku destrukcji. Podobnie jak ktoś, kto pije w piątek wieczorem jednego drinka, a w sobotę już dwa, tylko po to, by stopniowo i całkowicie stracić kontrolę nad sobą... ” 

wtorek, 14 sierpnia 2018

Jay Asher - Światło

Jay Asher - Światło

Tytuł:  Światło
Autor:  Jay Asher
Liczba stron: 276

Poruszająca love story dla nastolatków, której nie da się zapomnieć.

Sierra prowadzi podwójne życie, a jego rytm wyznaczają święta Bożego Narodzenia. Jedno to życie w Oregonie, przy plantacji drzewek choinkowych, którą prowadzi jej rodzina. Drugie to życie świąteczne, kiedy przychodzi czas ich sprzedaży i wszyscy przenoszą się na miesiąc do Kalifornii. Gdy podczas jednej ze świątecznych podróży poznaje Caleba, wszystko się zmienia.

Calebowi daleko do idealnego chłopaka. Kiedyś popełnił ogromny błąd, którego cenę wciąż płaci. Sierra potrafi w nim jednak zobaczyć coś więcej niż jego przeszłość i jest gotowa zrobić wszystko, by pomóc mu odzyskać wiarę w siebie. Sierra i Caleb odkrywają coś, co może przezwyciężyć nieporozumienia, podejrzliwość i niechęć, które narastają wokół nich: prawdziwą miłość.

"Piękna opowieść o miłości i wybaczeniu".
Stephen Chbosky, autor zekranizowanej powieści "Charlie"

"»Światło« to poruszająca powieść […] o drugiej szansie i o tym, jak się nauczyć postrzegać ludzi takimi, jacy są. […] Czytając tę cudowną historię miłosną, śmiałam się, płakałam, trzymałam za nich kciuki i – tak, całkowicie się w nich zakochałam".
Jennifer Niven, autorka bestselleru "Wszystkie jasne miejsca"


Jay Asher to autor, którego poznałam dzięki serialowi Netflixa „13 powodów”. Historia tam przedstawiona poruszyła mnie na tyle, że nie mogłam przejść obojętnie obok książek tego autora. „Światło” wpadło mi w ręce przypadkiem, zamiast serialowego tytułu, za którym się rozglądałam i tym samym mogę powiedzieć, że ta czytelnicza przygoda z autorem rozpoczęła się od książki, na której skupi się dzisiejsza recenzja i z pewnością, nie będzie ona ostatnią, po którą sięgnę, a ten tytuł na sto procent przeczytam raz jeszcze w okolicach Bożego Narodzenia, kiedy jestem pewna, że jeszcze łatwiej będzie się wczuć w ten magiczny klimat. 

„Światło”, przedstawia nam losy Sierry, której rodzice prowadzą plantację choinek w stanie Oregon. Dziewczyna każdego roku dzieli swoje życie na dwa etapy. Ten spędzony w rodzinnym mieście, jak i ten, kiedy wraz z rodzicami wyjeżdża do Kalifornii, gdzie sprzedają drzewka z okazji nadchodzących świąt Bożego Narodzenia i jak dotąd nie wyobrażała sobie, by ten świąteczny czas miała spędzać w inny sposób. Wiele zmienia się w momencie, kiedy poznaje Caleba. Chłopak tajemniczy, na którego temat słychać wiele plotek, przykuwa uwagę Sierry, która nie chce pochopnie go oceniać, nie bardzo rozumiejąc, czemu społeczeństwo lubi o nim mówić przeróżne rzeczy. Ona widzi w nim chłopaka, który swoje pieniądze przeznacza na kupno drzewek, jakie trafiają do rodzin, których nie stać na to, by w domu zawitał ten istotny świąteczny akcent, będący dla większości osób czymś normalnym, nad kupnem czego nie muszą się długo zastanawiać, wybierając pomiędzy chęcią posadzenia świątecznego drzewka a wyżywieniem rodziny. Sierra szybko zaczyna darzyć Caleba uczuciami, co doprowadza do tego, że wyjazd z Kalifornii i powrót do domu, jeszcze nigdy nie miały być dla niej czymś tak ciężkim, co najchętniej odsunęłaby w czasie.

Tak naprawdę nie wiem, od czego zacząć więc zacznę od okładki, która moim zdaniem jest cudowna i świetnie wpasowuje się w zawartość, jak i świąteczny klimat, sprawiając, że ma się ochotę sięgnąć po nią raz jeszcze, gdy nastanie ten magiczny dla wielu z nas czas. Jeśli chodzi o treść, książka jest typową młodzieżówką, przeznaczoną przede wszystkim dla tych czytelników, którzy tak naprawdę dopiero zaczynają wchodzić w skomplikowaną codzienność, pełną rozterek, wzlotów i upadków. Nie znaczy to jednak, że starsi czytelnicy poczują się znudzeni losami Sierry i Caleba. Wręcz przeciwnie. Jay Asher napisał cudowną opowieść, która mówi o wybaczeniu, miłości, rodzinnych relacjach, jak i dawaniu innym, oraz samym sobie drugiej szansy. Posługuje się przy tym naprawdę dobrym, łatwym językiem, dzięki czemu czytanie sprawia przyjemność, a nie jest przykrą koniecznością, w której trakcie myśli się o tym, by dobrnąć do ostatniej strony i czym prędzej odłożyć książkę na półkę. Jeśli chodzi o głównych bohaterów, muszę przyznać, że bardzo polubiłam Sierrę, która wydaje mi się niesamowicie naturalna, ale jednocześnie pozbawiona wszelkich wad, co było dla mnie zaskoczeniem, bo chociaż się starałam, nie potrafiłam się doszukać żadnej, a przyznaję bez bicia, zazwyczaj mam problem z zaakceptowaniem i obdarzeniem sympatią postaci, które zdają się przedstawione w samych superlatywach. Caleb? Również niesamowicie mi się spodobał i było mi zwyczajnie przykro, kiedy wraz z kolejnymi stronami, docierało do mnie, że to świetny chłopak, jakiego życie nie oszczędziło. „Światło” to książka cienka, którą czyta się naprawdę szybko. Czas jej poświęcony nie należy do straconych, bo wprowadza czytelnika w naprawdę przyjemny nastrój a wartości, jakie autor próbuje przekazać na kolejnych stronach, w pełni docierają do czytelnika.


Chcę zatrzymać tę chwilę. Chcę ją zachować w sercu jakoś tak, żeby to wspomnienie nigdy nie przyblakło.” 

czwartek, 9 sierpnia 2018

Rebecca Yarros - Wszystkimi zmysłami

Rebecca Yarros - Wszystkimi zmysłami

Tytuł:  Wszystkimi zmysłami
Autor: Rebecca Yarros
Liczba stron:  320


Gdy stracisz wszystko, zawsze zostanie ci miłość… „Mama wiedziała. Dlatego nie poszła otworzyć. Kiedy tylko zapukali do drzwi, wiedziała, że tata nie żyje…” Dwudziestoletnia Ember też wiedziała. Wizyta dwóch oficerów oznaczała, że jej tata nie wróci do domu. Ale nie wiedziała, jak ma znaleźć siłę, żeby zaopiekować się swoją rozpadającą się rodziną, kiedy mama pogrąży się w rozpaczy. I kiedy ona sama stanie na skraju rozpaczy. Wtedy pojawił się Josh. Jej dawna miłość z liceum, gwiazda hokeja, mężczyzna, który teraz chce jej pomóc – wbrew jej samej. Wystarczy jego jedno spojrzenie, jeden dotyk i ból znika. Kiedy on jest przy niej, Ember zaczyna wierzyć – w siebie i w nich razem. Dopóki to, co ukrywa Josh, znów nie roztrzaska jej świata…


Po blisko dwutygodniowej przerwie, na którą wpłynęły między innymi mój wyjazd na koncert oraz upały, jakie ciężko znieść, wracam do was z nową recenzją książki, która pozornie nie różni się niczym szczególnym od innych romansów i obyczajówek, a na dodatek nie ma powalającej i przykuwającej uwagę okładki, na dobre zapadła mi w pamięć i pokazała, że można się czasem pomylić, oceniając książkę właśnie po okładce. Bo czy kiepska książka może wycisnąć z człowieka łzy już na samym początku, po przeczytaniu kilku stron, nie licząc tych związanych z rozpaczą, gdyby od początku biła od niej beznadzieja? „Wszystkimi zmysłami”, to pozycja, która odpowiada na wiele pytań. Między innymi na te czy z tragiczną śmiercią bliskiej osoby, można się kiedyś pogodzić? A jak się ma do tego kwestia uczuć do drugiej osoby, która stara się nas wesprzeć? Przyzwyczajona do tego, że uronię kilka łez na końcu różnych historii, nie przygotowałam się na to, że już po pierwszych stronach uderzy we mnie tyle emocji, od smutku, przez złość, po współczucie dla głównej bohaterki, jak i radość związaną z tym, jak toczyły się jej dalsze losy.

December, inaczej zwana Ember to dwudziestolatka, której losy poznajemy w chwili, gdy wraz z matką i młodszym bratem oczekują powrotu ojca do domu. Ten będąc lekarzem wojskowym, przebywa aktualnie w Afganistanie. Nikt nie był w stanie przewidzieć, że któregoś poranka pukanie do drzwi wywróci życie Ember do góry nogami. Informacja o śmierci ojca spada na jej rodzinę nagle, niespodziewanie, pogrążając jej matkę w rozpaczy, która doprowadziła do tego, że kobieta była odrętwiała z bólu, jaki rozrywał jej serce i niezdolna do zajęcia się swoimi dziećmi. Dziewczyna jest zmuszona odłożyć na bok własne załamanie i przejąć jej obowiązki, w tym również obowiązek zajęcia się młodszym bratem. Na domiar złego, niedługo po stracie ojca, dowiedziała się, że jej chłopak dopuścił się zdrady, przez co jego również traci. Pocieszenie znajduje w Joshu, który stara się ją wesprzeć jak tylko może, nie tylko w postaci słów, ale również w kwestii zajmowania się jej młodszym bratem. Josh nie ma pojęcia, że jest nastoletnią miłością Ember, do którego ta bała się podejść i wyznać własne uczucia. Dziewczyna swoje uczucia utrzymywała w sekrecie, nieświadoma tego, że chłopak podobnie jak ona, odwzajemniał je, lecz również nie mógł się zebrać na odwagę, co mimo upływu czasu w ogóle się nie zmieniło. Wszystko to ulega w końcu zmianie, a żarliwe uczucie, którym zaczynają się darzyć, wpływa na dalsze losy głównych bohaterów, którzy razem próbują odnaleźć szczęście, co utrudnia prawda, jaka z czasem wychodzi na jaw i dotyczy Josha.

Rebecca Yarros poruszyła mnie tą książką dogłębnie. Łezka w oku kręciła się niejednokrotnie. Historia Ember i Josha porusza każde zakamarki duszy i pokazuje, że to, co na pierwszy rzut oka wydaje się niczym szczególnym, okazuje się czymś, co potrafi przemówić do czytelnika. Ta pozycja wciąga. Szybko się czyta i ciężko się oderwać od lektury, chociaż na moment, przez co zdarzało się, że chodziłam z książką wszędzie, byleby tylko wykorzystać każdą nadarzającą się okazję do przeczytania kolejnych stron. Autorka w świetny sposób potrafi zobrazować uczucia i emocje bohaterów, tym samym sprawiając, że czytelnik może z łatwością zrozumieć, co nimi kieruje. Nie ukrywam, główna bohaterka była momentami irytująca ze względu na swoje niezdecydowanie, ale mimo to, nie znalazłam niczego, co mogłoby mnie zrazić do tej książki i o czym mogłabym tutaj napisać. Sama nie wiem, co spodobało mi się najbardziej. Czy historia sama w sobie, ponieważ jest związana z wojskiem, czy może jednak świetnie wykreowane postacie, które z łatwością można obdarzyć sympatią? Spory wpływ na moją opinię ma również to, że Rebecca Yarros świetnie się spisała i nie można jej zarzucić braku talentu, ponieważ każda ze stron, jest naprawdę świetnie napisana i kryje w sobie głębokie przesłanie. Tak więc polecam, polecam i jeszcze raz polecam każdemu, kto nie zdążył jeszcze sięgnąć po ten tytuł, bo naprawdę warto! A jeśli mieliście już okazję się z nim zapoznać, to zapraszam do wyrażania waszych opinii na temat „Wszystkimi zmysłami”.

Strzelby wystrzeliły donośnie, niwecząc ciszę i wstrząsając moim sercem. Kompania oddała trzy salwy, zamrażając mnie, dopóki nie umarłam jeszcze trochę. Trzy salwy. Trzy kule w moim ojcu. To było naprawdę poetyckie.